wtorek, 29 lipca 2014

Wstęp jako wielki rozstęp na rzyci gramatyki, czyli krótki poradnik pisania książek - część 1.


Autor: Zuzanna Pyda
Obielizują: Kaleid, Elder


Dzisiaj krótko i na temat - postanowiliśmy spełnić prośbę Ałtoreczki.



Mam zamiar (mierz siły na zamiary, powiadam Ci!) napisać książkę i potrzebuje opinii na temat wstępu:
Wedle życzenia szanownej pani...
Już się robi.

Dawno temu żyło czterech braci: Leon Zawodowiec (Znacie Leona? Każdy go zna...), Błąd,  James Błąd Potter, Olivier Wood i Król Wieprzleju - Arthur Weasley. Odziedziczyli po swym ojcu dom.
A może tak się im tylko zdawało? Może jednak nie po ojcu, tylko po jakimś rogaczu?
Nie bez powodu jeden z synów nazywa się James. Mówię Ci, tu jest ukryte głębokie przesłanie!
Posiadłość starą i zniszczoną.
Miałem na oku hacjendę…
Żaden z nich nie chciał przyjąć spadku.
A który to wiek, pytam ja się? Bo później jest coś o GRODZIE, a odmowa przyjęcia spadku / odrzucenie spadku, owszem, obecne było już w prawie rzymskim, ale prawo zwyczajowe Słowian i Germanów raczej nie przewidywało takiej instytucji...  
Jak na ironię losu, krótko po śmierci ojca (i zjedzeniu potrawki z przecinka) najmłodszy z braci,Leon, został wygnany ze swego grodu i musiał zamieszkać w rozpadajacym się domu. Dom POZA grodem (nawet nie na podgrodziu, bo banicja oznaczała przymus wyjścia poza “strefę wpływów” osady) w społeczności stawiającej grody? Czyli gdzieś w X - XIII wieku najpóźniej. Mhmm… Owszem, pojedyncze siedliska się zdarzały - nawet wtedy, ale… raczej nie z powodu wyboru miejsca do budowy domu, tylko właśnie z powodu banicji, czy specyfiki wykonywanego zawodu - np. często tak mieszkali smolarze, czasem rybacy i łowczy.
Pewnego feralnego dnia rozgladajac się po pokoju służącym za gabinet odkrył dokumenty, (gabinet i dokumenty w społeczności budującej GRODY? Nowoczesność, panie Popiel, nam nastała...) które doprowadziły go do" skarbu" ukrytego w ścianach posiadłości. (Pod warstwą mazanicy?) Dwa tygodnie póżniej Arthur chcąc go odwiedzić znalazł jego ciało w ogrodzie. Ogród przy domu położonym poza grodem? No dobra, niech będzie, że zdarzało się nasadzić drzew owocowych. Niech będzie, że poletka przydomowe były częstym widokiem - tu czosnek (choć raczej zrywano dziki czosnek niedźwiedzi w lesie), tam jakieś inne zielsko. Ale ogród od razu?  Zwloki (zaraz wracam, Loki?) były w strasznym stanie, więc zaczął kopać groby. Jeden dla brata, a drugi dla (zamordowanej okrutnie) interpunkcji. Twarz pokrywały głębokie blizny - spotkał się z Fenrirem Greybackiem. Niegdyś piękne blond loki (a jednak on tu jest!) 


 były posklejane bordową krwią...
Czyli ta krew nie należała do żadnego ze znanych mi gatunków - krew bowiem, słowo wiedźmina, po kilku godzinach robi się - uwaga, uwaga - brązowa. Bo krzepnie.
Miał połamane żebra, rentgen w oczach, a na szyi ślady duszenia - na patelni, pod pokrywką, na małym ogniu, przez pół godziny. W zimnej ręce (chłodziła się w lodówce całą noc) trzymał list. Pisał o tajemniczym, przekletym przedmiocie.
Przekletym, bo to taka starocerkiewnosłowiańska, ulepszona, mocniejsza wersja bycia po polsku przeklętym. Ot, magia pradawna.  
Rzeczy o mocy ogromnej, a za razem przerażającej.
Raz za razem razem, a zarazem osobno…
Szyk tak przestawny, wstęp tak niestrawny.
Opisał dokładnie miejsce gdzie ukrył go ponownie i przestrzegl, że jeśli ktoś znowu go odnajdzie, czego on w ogóle nie chce, i dlatego opisuje to tak dokładnie...  ONI


(kosmaci kosmici) przyjdą by zniszczyć świat poprawnej polszczyzny. Przerażony Arthur opowiedział o wszystkim pozostałej dwójce.
Bo też nie chciał, żeby ktoś to znalazł i podążył za wskazówkami pozostawionymi przez brata... Przysięgli sobie, że nikt nigdy już nie ucierpi z tego powodu, bo nawet po śmierci będą strzec tej tajemnicy, więc ałtoreczka, na szczęście, nie napisze swojej książki, bo nic jej nie powiedzą. Tak więc (NIE ZACZYNAMY ZDANIA OD “TAK WIĘC” / “A WIĘC”!!! Amen.) mijały lata, dom rozpadał się stopniowo, bo taki miał okres połowicznego rozpadu, a teren na którym się znajdował porósł z czasem gesty las.
Gestów las jak na targowisku dla głuchoniemych.
Wszystko szło po myśli strażników skarbu równym krokiem marszowym, aż do pewnego sierpniowego dnia prawie dwieście lat póżniej…
Czyli albo właściwa akcja miałaby rozgrywać się w pełnym średniowieczu (od XIII wieku), albo mamy tutaj najmłodsze grody świata (początek XIX wieku?).
To znaczy, że oni żyli te dwieście lat, zgadza się? Nie mieli nic lepszego do roboty, tylko strzec skarbu! I nawet umrzeć im się nie chciało...
Liczę na sczere opinię i przyjmę każdą krytykę.
Sczere opinię? Bardzo proszę. Moja brzmi: nie bierz więcej do ręki długopisu.
Sczere opinię sczezły szczerą ścierą. Takie o - zdanie a’la postmodernizm.
Lubię to!
Nie, nie lubię tego.
De gustibus non est disputandum…



Pomocnego kopniaka w rzyć zafundowali Ałtoreczce: opłakująca śmierć interpunkcji Kaleid i zafascynowany odkryciem bordowych skrzepów Elder, a kaban ich rodowy radośnie przeżuwał kartki podręcznika do historii.

Brak komentarzy: