czwartek, 17 lipca 2014

Gangstery Biebery i zmarznięte conversy, czyli nastka w wielkim mieście - część 1.

Cel obielizy: http://ihateyou-iloveyoubizzle.blogspot.com
Autor: daria szkucik

Obielizują: Elder, Eumenides

Witajcie!
Słowem wstępu dziś blogasek o cudownej nastolatce, która zaczyna cudowne, nowe życie w nowym wielkim mieście, pozostawiona na „pastwę losu” przez kochających, ale wciąż zapracowanych rodziców. Już pierwszego dnia spotyka cudownego faceta i w ogóle jest cudownie. Bohaterka codziennie, przed każdym wyjściem otwiera szafę, by włożyć czystą bieliznę (cudowny chłopiec też tak robi) i ogólnie prowadzi ciekawe i bogate życie. Ponadto zagina czasoprzestrzeń rozciągając ją w nieskończoność, co nie wpływa za dobrze na rozwój akcji, gdyż ta ciągnie się jak rolka papieru toaletowego puszczona po schodach, w dodatku z dołu do góry. Indżoj!
Powitaliśmy w swoim gronie nową analizatorkę, Eumenides. Jej imię oznacza łagodną, ale niech Was to nie zmyli, gdyż w kwestiach językowych jest nieugięta, okrutna i mściwa. Kto popełni błąd ortograficzny, jest bezlitośnie zmiażdżony jej ciętym językiem.
Mamy nadzieję, że głupota opka Was nie zniszczy i będziecie dalej naszymi gośćmi.

*Dzień przeprowadzki*


Obudziłam się o 8 rano, dzięki mojemu nieznośnemu budzikowi
Zły budzik, zły! Zostaw Panią! - ale moment… przecież sama go na tą godzinę chyba nastawiła, no nie?
Bo on z góry wrogo nastawiony był!
Leniwie zwlekłam się z łóżka, wzięłam wczoraj nagotowany zestaw ubrań

Z włoszczyzną? No i nago gotowany, jak ta kura w rosole?
i świeżą bieliznę

Czy Ciebie Elderze również cieszy fakt, że bohaterka dba o czystość miejsc intymnych? Dumna jestem z niej <roni łezkę wzruszenia>.

Dba o czystość przedmałżeńską, ot co.
Na to bym nie liczyła.
Leniwym krokiem udałam się do łazienki.

W której były kluski. Też leniwe.
Rozebrałam się (na części pierwsze) i weszłam pod prysznic. Ciało umyłam moim ulubionym, truskawkowym żelem pod prysznic (dobrym też do kanapek), a włosy umyłam szamponem o tym samym zapachu.

Ach, ta truskawkowa higiena <3
Gotowa wyszłam z pod (z pod??? Yyy… )
 prysznica, owinęłam się moim (zaimki takie dzierżawcze), fioletowym ręcznikiem. Włosy wysuszyłam, rozczesałam i ułożyłam fryzurę.
Jak puzzle na wietrze
Ubrałam się i zrobiłam letki makijaż,
(letki, letki... kwiiiiik!) ponieważ nie lubiłam się zbytnio malować. Wolałam wyglądać naturalnie, a nie jak tak zwany ''plastik''.

Albo inaczej zwany polichlorek winylu.
Gotowa wyszłam z łazienki, ostatni raz popatrzyłam na swój pokój i wzięłam swoją podręczną torbę. Czy już mówiłem coś o zaimkach?
Taaaa, coś tam już rzuciłeś półgłosem ;)
Zeszłam na dół do kuchni, gdzie
byli już moi rodzice, jedli śniadanie.
- Hej mamo, cześć tato! - przywitałam się i dałam rodzicom całusa (jednego, kolektywnego) w policzek.
Też wspólny, znacjonalizowany.

Eee tam.. oni po prostu, wiesz, w myśl reguły „od teraz tych dwoje jednym się staje”, więc policzek też mają jeden.
- Cześć córeczko! - odpowiedzieli.
- Jak się spało kochanie? - zapytała mama.
Po czym odgalopowała w stronę zachodzących przecinków, zanim ostatni zniknie z horyzontu myślowego ałtorki.
- Bardzo dobrze. - odpowiedziałam.
Zrobiłam sobie płatki z mlekiem, zjadłam je szybko
Te płatki w sensie?
Nie, książkę
i odłożyłam naczynia do zmywarki. Po skończonym śniadaniu ubraliśmy buty
(w letnie sukienki, żeby pokazały nogi) i wyszliśmy z domu, zamykając go.
Automatyczne zamykanie domu przez wychodzenie? Nowoczesność w domu i zagrodzie, towarzysze.
Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy na lotnisko. Gdy dojechaliśmy na lotnisko
to przeszliśmy przez odprawę, weszliśmy na pokład samolotu. Gdy samolot wreszcie wystartował wyciągnęłam słuchawki i słuchając muzyki myślałam o moich przyjaciołach, których musiałam zostawić w Polsce.
Uff, w kolejnym zdaniu nie będzie nic o słuchawkach. Za to wystąpi powtórzenie „przyjaciół”. W sumie kto nie lubi oglądać powtórek „Przyjaciół”?

Myślałam (kwiiiiiiiiiiik!) też o tym jak będzie w Los Angeles i czy znajdę tam nowych przyjaciół. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, obudziła mnie mama.
- Zapnij pasy córeczko, zaraz lądujemy.
- Dobrze mamo.
Zapięłam pasy i już po chwili samolot bezpiecznie wylądował, a my mogliśmy wychodzić.
Czemu???!!! Czemu nie wyszli przed wylądowaniem??? Oszczędziłoby nam to tyle czasu!

Patrząc na tempo rozwoju faBuły, opis spadania z 8 000 metrów zająłby cztery rozdziały. Prawie jak „Moda na sukces” - trzy odcinki później Brooke nadal wychodzi z pokoju.
Poszliśmy po swoje bagaże (pomimo, że jesteśmy Polakami) i udaliśmy się do taksówki. Pojechaliśmy do naszego nowego domu. Byłam ciekawa jak wygląda. Jechaliśmy jakieś pół godziny. Po drodze mijaliśmy jakąś ogromną szkołę.
Bo jeździli w kółko i temu ją stale mijali… albo żeby bohaterka mogła się jej dobrze przypatrzeć, co by się później nie zgubić.

Uwaga, logic alert! Ktoś usiłuje znaleźć w opku resztki logiki! Leki uspokajające, doktorze! Zanim w oczach zaświeci jej Error 404!
- Będziesz się tu uczyła.
I na lekcjach gniła
- Powiedziała mama.

Bez litości grama
A ja się tylko uśmiechnęłam.

I łzą samotną westchnęłam
Po 10 minutach zatrzymaliśmy się pod jakąś willą.

Jak krecik, bo pod.
A ja otworzyłam buzię ze zdziwienia.
Nie przyjmując pożywienia
- Zamknij buzię, bo jeszcze połkniesz muchę. - Powiedziała mama i się zaśmiała.
Element komiczny trzasnął mnie szpadlem w głowę.
Tata zapłacił za taksówkę, wzięliśmy nasze bagaże (bo nadal nie udało nam się zajumać bagaży kogoś innego) i weszliśmy do domu. Ja od razu zaczęłam zwiedzenie domu, który wyglądał tak:









ŁAZIENKA RODZICÓW

MÓJ POKÓJ

MOJA ŁAZIENKA
Dom był świetny, najbardziej podobał mi się oczywiście mój pokój.
Zwłaszcza, że był niespójnym architektonicznie składakiem z reklam kilku hoteli, wizualizacji wyciętych z magazynów wnętrzarskich i fantazji dziecka na temat luksusu.
Prawdziwy american dream, czyż nie?
Gdy weszłam do swojego pokoju i obejrzałam go już to zauważyłam że moje walizki już tam są,

Całkiem jak w Hogwarcie. Pszypadeg? Nie sądzem!
więc zaczęłam się rozpakowywać.

A ja zauważyłam brak przecinka… autorko? Smaczny był chociaż?
Zajęło mi to jakieś 3 godziny. Jak wszystko już było rozpakowane, to zeszłam na dół
( Na śniadanie?) do kuchni. Mama robiła już kolację, pomogłam jej dokończyć (Pomogła. Mamie. Dokończyć. MIAZMAAAAAAAT! Zostawże mnie, paskudo przebrzydła!), a gdy przyszedł tata to zaczęliśmy jeść.
Tak nagle. Wałek, że ziemniaki niedogotowane, a makaron w lazanii jeszcze twardy, jak zasady u sióstr Urszulanek. Tata wszedł, to trzeba jeść. Hmmm... Ciekawe, czy bezimienna mama zawsze zaczyna jeść, kiedy bezimienny tata wchodzi?
Po kolacji pomogłam mamie pozmywać naczynia, a później poszłam do swojego nowego pokoju, wzięłam pidżamę i poszłam do swojej nowej łazienki. Wzięłam prysznic i zmyłam makijaż. Włosy rozczesałam i spięłam w luźnego koka. Ubrałam pidżamę i gotowa wyszłam z łazienki. położyłam się do mojego nowego łóżka i zasnęłam.

Jaka grzeczna dziewczyneczka nam tu rośnie! Ojejciu… zaklaskać mam?
Nie, bo obudzisz. I znowu zacznie ględzić
Rano obudziłam się o 10, wzięłam czystą bieliznę i wybrałam ten zestaw:

Szkoda, że nie ten z Big Macem, przynajmniej byłby true american. 

Weszłam  do łazienki, wzięłam prysznic, ubrałam się, zrobiłam delikatny (jak zawsze xd)
Aaa! To opko samo się analizuje!
makijaż, włosy rozczesałam i zostawiłam rozpuszczone.

W kwasie.
Gotowa wyszłam z łazienki i udałam się
(to ci się tylko tak wydaje) do kuchni. Nie zastałam tam rodziców, ale na blacie była karteczka: "Kochana córeczko, niestety musieliśmy dzisiaj jechać do pracy.
Jakie to niezwykłe, banany nie rosnąć dla cała rodzina biała mudzina z Polska w USA, zapierdalać ceba! 
Będziemy wieczorem. W naszej sypialni w szufladzie zostawiliśmy ci pieniądze.

W szufladzie poniżej tej, w której trzymamy gumki, wiesz, to ta powyżej tej z niegrzeczną bielizną mamusi i obrożą tatusia.
Nie! Nie ta! Czytaj uważnie dziecko! Nie otwieraj szuflady z biczami!
Idź pozwiedzaj miasto, kup sobie coś, bo jutro szkoła. Kochamy cię rodzice.  Po przeczytaniu tej karteczki zjadłam śniadanie i poszłam do swojego pokoju. Wzięłam telefon i słóchawki.
A ona jest taka fajna, że jej słuchawki mają ó? Bo moje zawsze mają u... ale pewnie nie jestem taka fajna i nie mam takich nowoczesnych słuchawek jak ona.
Bo może to słuchawki takie zamknięte, jak to „ó”. Na całą głowę, z opcją odcięcia dopływu tlenu... <rozmarzony>
Poszłam do sypialni rodziców i wzięłam kasę (gumki i vicodin też). Zeszłam na dół
A Chopin na gruźlicę (choć podobno jednak na mukowiscydozę).
Ty! Na dół, nie na dur… niestety tak dobrze jeszcze nie ma. ubrałam moje, niebieskie conversy
Bo znowu biedactwa przemarzły, w końcu tu zimniej niż w Suwałkach w listopadzie!
Zakluczyłam (a długo kluczyłaś wokół tych drzwi, nim je zamknęłaś?) drzwi i  poszłam prosto przed siebie słóchając  muzyki.
Jej słóchanie muzyki też się różni od słuchania zwykłych szarych ludzi .
Bo ona słucha w obiegu zamkniętym – dźwięk odbija się echem od czaszki.
Nagle na kogoś wpadłam.
- Jak chodzisz szmato! - powiedział wysoki brunet z mnustwem tatuaży na rękach.
Ciiii… Elder? Co tak jęczy? A! ortografia i interpunkcja radośnie chędożą się w krzakach.
- Przepraszam, nie zauważyłam cię. – odpowiedziałam
Pokorna szmata swego pana błaga o wybaczenie i sprawiedliwą chłostę.
Brunet nic nie powiedział tylko mnie wyminął i odszedł.
Drań! Wpadł i odszedł.
Jeszcze zrobił swoje… wszyscy tak mają nie przejmuj się słoneczko, oni tacy są!
Poszłam  dalej.

Bo mówi się trudno i płynie się dalej...

Doszłam

ale że sama, bez bruneta?!
Ja osobiście podziwiam, doszła sama tylko myśląc o nim, nie dotykając jakichkolwiek swoich narządów… po prostu brawo <klaszcze na stojąco>
do jakiegoś parku i usiadłam na ławce. Myślałam o owym brunecie. Był bardzo przystojny, ale chamski. Po chwili poczułam, że ktoś obok mnie siada, odwróciłam się i zobaczyłam, że to ten sam brunet, który mnie obraził. Wyciągnęłam słóchawki z uszu i powiedziałam:
- Znowu będziesz mnie przezywał?
Ja tylko nazywam rzeczy po imieniu.
- Nie przepraszam (bo i za co, bitch?), byłem zdenerwowany. A  tak w ogóle to Justin jestem. - uśmiechnął się.
- A ja Alex. - odwzajemniłam uśmiech.
- Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem, przyjechałaś tu na wakacje?
Bo znam tu wszystkich, to miasto ma tylko niecałe 4 miliony ludności...
- Nie przeprowadziłam się tu wczoraj.
Kłamczucha! A właśnie, że wczoraj!
- A no to może w ramach przeprosin oprowadzę cię po mieście?
- No dobra, to chodźmy.
Chodziliśmy po mieście i po 2 godzinach 
W tyle zwiedza się obszar 1302 km2 - ciut jakby niewiele, nawet licząc tylko główne atrakcje miasta...
poszliśmy na obiad do jakiejś restauracji. Po zjedzonym obiedzie, chciałam wrócić do domu, więc powiedziałam o tym Justinowi:
- Justin, ja już pójdę do domu.
- Spoko, odprowadzę cię.
- Okej.
No dobra, może nie odeszli daleko. Ale i tak, na piechotę w LA raczej wiele się nie zwiedzi, to nie Wrocław ani Katowice, żeby na upartego dało się przejść w 6-10 godzin z jednego końca miasta na drugi. Poza tym – pokazywanie świeżo poznanemu facetowi, którego zna się ledwie po imieniu, gdzie się mieszka, jest raczej słabym pomysłem. No, ale może bohaterka tak bardzo ufa ludziom, że poszłaby nawet oglądać małe kotki w piwnicy, z jakimś obcym panem w płaszczu.
To wyżej brzmi jak lekcja „nie ufaj nieznajomym”… nie pasuje do Ciebie :P
Po drodze rozmawialiśmy o wszystkim tak jak byśmy się znali od zawsze. Gdy byliśmy pod moim domem Justin zapytał: 
- Dasz mi swój numer?
Ale że czego? Buta? Indeksu? Legitymacji ZBoWiD?
Jasne, że indeksu! Chciał jej wpisać zaliczenie ze zwiedzania miasta…
- Jasne.
Justin podał mi  swojego i' phona
Jaki Iphone? 3S? 4S? A może 5? Bo ta informacja NAPRAWDĘ warunkuje moją dalszą egzystencję! Mów! Jaki???

wpisałam mu swój numer.
- To do zobaczenia. - powiedziałam i przytuliłam go na pożegnanie.
- Do zobaczenia. - powiedział i poszedł.
Otworzyłam drzwi  i weszłam do domu. Poszłam do swojego pokoju, wzięłam laptopa i weszłam na skype'a. Akurat była dostępna moja przyjaciółka z Polski - Weronika.
Wcześnie Wercia wstaje – jeśli w LA byłaby, powiedzmy, trzynasta, to w Polsce w tym czasie jest trzecia rano. Mam nadzieję, że Wercia wie, że normalni ludzie o tej porze chcą SPAĆ i nie zacznie szczebiotać tak, że pół domu obudzi...
Zadzwoniłam do niej ona odebrała:
- Hej Werka
- Cześć, co tam u ciebie? Jak tam w Los Angeles? Co tam robisz? Spotkałaś już kogoś fajnego? - zasypała mnie pytaniami (jak to ona, zawsze była wygadana xd). (... a jednak...)
- Spokojnie Wera. Wszystko ci opowiem po kolei.
- Przepraszam. .
<słychać stukanie od spodu. To sąsiad nawala kijem od szczoty w sufit, żeby smarkata córeczka sąsiadów nie zakłócała mu ciszy nocnej, bo jutro znowu wstaje o piątej, żeby dojechać do biura na ósmą>
- To tak: u mnie spoko. W Los Angeles jest strasznie gorąco, ale pięknie. Mieszkam niedaleko morza. Pokój mam zajebisty. Z resztą później prześlę ci zdjęcia
Wyśle zdjęcia, a później resztę... nie wiemy tylko resztę czego… może… brudnych majtek?

Albo pustak z pokoju. Spakuje się w .rar
Właśnie wróciłam do domu, bo rano wyszłam pozwiedzać miasto i wpadłam na wysokiego bruneta z tatuażami, który zwyzywał mnie od szmat i sobie poszedł. Później jak siedziałam na ławce w parku, ktoś się do mnie dosiadł i okazało się, że to ten sam brunet. Zapytałam się czy znowu będzie mnie wyzywał, a on mnie przeprosił i w ramach przeprosin oprowadził mnie po mieście, zabrał na obiad do pięknej restauracji i odprowadził do domu. Dałam mu swój numer i przytuliłam na pożegnanie.

Cóż za subtelność stylu, godna Homera! Proszę wycieczki, zabieg powyżej, technicznie polegający, na przykład, na streszczeniu części wcześniejszych wydarzeń, został użyty w celu uspokojenia galopującej akcji i nazywa się retardacją. W tym wypadku – it's retarded retardation.
Czasami to Ty mnie przerażasz…
- Awww... (wyobraziłam sobie Werkę wyjącą do księżyca) ty to masz szczęście.
- Haha. Tęsknię za tobą.
- Ja za tobą też.
Nagle mój i' phone
zaczął dzwonić.
- Poczekaj chwilę bo ktoś do mnie dzwoni.
- Ok. Pewnie to ten twój Justin.
Odebrałam.
- Słucham?
- Cześć. Dasz się zaprosić na imprezę dzisiaj wieczorem?
- Hej. No ok.
- Przyjadę po ciebie o 20. Pa.
O 20, tak po europejsku, nie at 8 PM, as it was supposed to be in 'Murica?
- Ok. Pa.
Zapisałam sobie jego numer i odłożyłam telefon.
- Wiedziałam, że to on.
- Haha. Miałaś rację.
- Dobra to ja ci już nie przeszkadzam, idź się zbierać, bo masz mało czasu. A i masz wyglądać bosko i baw się dobrze. Pa.
- Dobra, dzięki, pa.
Wyłączyłam laptopa, wzięłam  czystą bieliznę i taką sukienkę:
Słodko <3 znów zmieniła majteczki, ojej zawstydzona się trochę czuję faktem, że mam tak mało majtek i staników, by móc zmieniać je co najmniej trzy razy dziennie.

A może jej wstyd było iść w tych co miała, bo spodziewała się, że może je stracić? I nie chciała, żeby jej Pan i Władca zdejmował z niej takie cały dzień noszone?
Poszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic, zrobiłam makijaż i fryzurę, ubrałam się i gotowa wyszłam z łazienki.
A ja myślałam, że jak weszła do łazienki, to wyjdzie z salonu… 
Nie, logika nakazuje, by wyszła z rury w Komnacie Tajemnic.

Wzięłam telefon, napisałam mamie sms, że idę na imprezę. Zadzwonił dzwonek do drzwi i zobaczyłam Justina opierającego się o drzwi wyglądał niesamowicie seksownie:

 - Hej idziemy?
- Tak.
Zamknęłam drzwi i poszliśmy.
* Oczami Justina *
 (Justyś POV)
Obudziłem się  o 8 rano przez mój telefon ,
Sam siebie obudził przez telefon – przydatna umiejętność, właściwa indyjskim fakirom, których stać na Iphone.
który zaczął dzwonić. Nie patrząc kto dzwoni, odebrałem niechętnie.
- Co do cholery!? - Sema Jay! mamy problem, The black bene podpalili nasz magazyn na Downtown. 
No bo PO CO pisać nazwy własne Wielkimi literami??? A pfff

Tym bardziej, że to mogłoby być normalne, polskie, swojskie śródmieście, a nie żadne Downtown. No i jak to NA downtown? Że kopuła to była, jak u S. Kinga, pokrywająca cały, spory przecież obszar?
- Dobra to spotkajmy się za 30 minut w domu. Wymyślimy jak się im odwdzięczyć.
- Spoko. Nara Jay!
- Nara!
 Po rozłączeniu się z Austinem byłem wściekły. Wstałem, wziąłem czyste bokserki i ten zestaw:
C
zyste bokserki.

Czystość bokserek czystością boksera.
Wszedłem  do łazienki, wziąłem prysznic, ubrałem się i postawiłem włosy na żelu. Gotowy wyszedłem z łazienki i zszedłem na dół. W salonie czekał już na mnie Austin i Jai.
To po licho dzwonili, skoro mieli do jego domu 15 minut piechotą?
- Siema Jay brachu! - Powiedział Austin.
- Siema Austin brachu! - Odpowiedziałem.
- Siemka  Jay! - Powiedział Jai.
- Siema Jai! - Odpowiedziałem.
I tak witali się, kłaniając się sobie do wieczora, jak trójka stereotypowych, uprzejmych Japończyków.
- Mam już plan jak się odegrać na the black bane.
- No to mów.
- Jutro wieczorem pojedziemy do ich magazynu na Encino. Weźmiemy cały ich towar i broń, a potem podpalimy ich magazyn. Tylko tak jak zawsze nie zostawiamy żadnych śladów.
I liczymy, że nie powiążą pożaru własnych magazynów z tym, że sami podpalili nasze. Egon, ale klawo!
- Spoko. - Powiedział Jai.
- Ja też się zgadzam. - Powiedział Austin.
- Dobra to ja idę coś zjeść. - Powiedziałem i poszłem do kuchni.
Poszłem i zjedzłem, bo gdybym poszedł, to bym zjadł.
Zjadłem śniadanie, odłożyłem naczynia do zmywarki i postanowiłem pójść do sklepu po jakieś słodycze, bo Jai oczywiście musiał wszystko zjeść. Ubrałem moje buty
Które wam pokażę, żebyście nie pomylili z butami sąsiada, a co!
Wyszłem z domu
Wyszeł, a poźniej wylazł, względnie wlazł albo weszedł, ale to już od humorku Pana I Władcy zależy…
Byłem wściekły na the black bane. Gdy szłem ulicą wpadła na mnie jakaś laska.
Samobieżna laska popylająca w ślad za samojezdnym wózkiem inwalidzkim i gadającym czajniczkiem.
- Jak chodzisz szmato! - Powiedziałem wściekły.
- Przepraszam, nie zauważyłam cię - Odpowiedziała. 
Nic nie odpowiedziałem, wyminąłem ją i poszłem dalej. Po chwili nie wiem co we mnie wstąpiło, ale pomyślałem że muszę ją przeprosić, bo ona nie jest niczemu winna, to ja byłem zły i się na niej po prostu wyżyłem. Po za tym była bardzo ładna i nigdy wcześniej jej tu nie widziałam.

Po pierwsze - Justynka zrobiła coming out. Po drugie - pokazała, że zdążyła obejrzeć wszystkie panny w LA.
Zastanawiałem się gdzie ona mogła pójść. Gdy nic mi nie wpadło do głowy poszedłem do parku i zobaczyłem ją, siedziała na jednej z ławek, miała słuchawki w uszach. Usiadłem obok niej. Ona wyciągnęła słuchawki z uszu i zapytała:
- Znowu będziesz mnie przezywał?
- Nie przepraszam, byłem zdenerwowany. A tak w ogóle to Justin jestem. - Powiedziałem i uśmiechnąłem się.
- A ja Alex. - Odpowiedziała i odwzajemniła uśmiech.
-  Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem, przyjechałaś tu na wakacje? - Zapytałem.
-  Nie przeprowadziłam się tu wczoraj.

No, to skoro się nie przeprowadziłaś i nie jesteś na wakacjach to KIM JESTEŚ??? Marsjanką badającą, czy na Ziemi są inteligentne formy życia? Sorry, w tym opku ich nie ma. -
Odpowiedziała.
- A no to może w ramach przeprosin oprowadzę cię po mieście? - Zapytałem.
- No dobra, to chodźmy. - Odpowiedziała.
 Chodziliśmy po mieście i po 2 godzinach  poszliśmy na obiad do jakiejś restauracji. Po zjedzonym obiedzie Alex powiedziała:
- Justin, ja już pójdę do domu.
-  Spoko, odprowadzę cię. - Zaproponowałem.
- Okej. - Odpowiedziała.
Po drodze rozmawialiśmy o wszystkim tak jak byśmy się znali od zawsze. Gdy byliśmy pod jej domem zapytałem:
- Dasz mi swój numer?
- Jasne. - Odpowiedziała.
Podałem jej swojego czarnego I' phona, a ona wpisała swój numer.
- To do zobaczenia. - powiedziała i przytuliła mnie na pożegnanie.
Boru wszechszumiący, naprawdę trzeba powtarzać te dialogi przy każdej zmianie POV, nawet, kiedy zajmują pół strony worda w rozmiarze fontu 9?
- Do zobaczenia. - powiedziałem i poszedłem do domu. Przez całą drogę myślałem o niej. Chyba ją polubiłem. Ona jest normalną dziewczyną, nie tak jak te wszystkie " plastiki", z którymi się umawiałem. Gdy wróciłem do domu było cicho, chłopcy pewnie poszli z jakimiś ''plastikami''. Poszedłem do siebie do pokoju, włączyłem muzykę i zastanawiałem się co będę dzisiaj robił. Nagle dostałem SMS. Od Austin:
Odmiana jakaś gramatyczna tak... może, ewentualnie, by się przydała? Nie? A no tak! Siedzi w krzakach.
„Dzisiaj na plaży jest impreza o 21. Idziesz?''   Do Austin: '' Tak''  Od Austin: '' Tylko weź jakąś laskę xd''

Lucjuszu, pożycz laskę. Na wieczór potrzebuję. Co? Nie masz? Zabrali? Szkoda, zapytam Mojżesza, może on pożyczy. 
  Do Austin: '' Sie wie''. Od razu wiedziałem, że chcę iść z Alex. Zadzwoniłem do niej:
- Słucham? - Odezwała się.
- Cześć. Dasz się zaprosić na imprezę dzisiaj wieczorem? - Zapytałem.
- Hej. No ok. - Odpowiedziała.
- Przyjadę po ciebie o 20. Pa. - Powiedziałem.
- Ok. Pa. - Odpowiedziała i się rozłączyła.
Wziąłem czyste bokserki i taki zestaw:

Te bokserki to tak na wszelki wypadek, jakby się łatwą okazała
Weszłem (!!! Warczę!!!) do łazienki i wziąłem szybki prysznic. Ubrałem się i postawiłem włosy na żelu. Gotowy wyszłem z łazienki,(skopiowałem się i wkleiłem z opisu poranka) wziąłem telefon i portfel. Zszedłem na dół, wziąłem kluczyki od mojego samochodu:
Zakluczyłem dom, (co oni tak kluczą przed zamknięciem domu? Boją się, że ktoś ich napadnie, jak po prostu włożą klucz do zamka?) wsiadłem do samochodu i pojechałem po Alex. Gdy byłem już pod jej domem wysiadłem z samochodu, poszłem (!!! Kwiatki, bratki i stokrotki gramatyczne i ortograficzne się tu widzę mnożą... będę miała bukiet!) pod jej drzwi i zadzwoniłem na dzwonek. po chwili otworzyła mi drzwi. Wyglądała bosko. 
- Hej idziemy? - Zapytałem.
- Tak. - Odpowiedziała.
Alex zamknęła drzwi i poszliśmy. Otworzyłem jej drzwi, ona się uśmiechnęła i podziękowała. Odwzajemniłem uśmiech, obszedłem samochód, wsiadłem do niego, zapaliłem silnik (a silnika to się przypadkiem nie, no nie wiem, odpala?) upiekłem na nim kiełbaski  pojechaliśmy na imprezę. Po drodze w samochodzie panowała niezręczna cisza, ale na szczęście szybko dojechaliśmy. Zaparkowałem, wysiadłem i otworzyłem jej drzwi.
- Chodź poznasz moich kumpli. - Powiedziałem.
- Ok. - Odpowiedziała i poszła za mną. Odnalazłem kumpli przy barze. Podszedłem do nich.
- Siema chłopaki!
- Siema! - Odpowiedzieli równocześnie.
- To jest Alex. Powiedziałem
Alex podeszła do każdego z nich i się przywitała.
- Cześć jestem  Alex.
- Cześć ja Jai.
A teraz wszyscy powtarzamy na głos: ja Jai, ja Jai, jaja I, jaja I...
- Cześć jestem Alex.
- Cześć a ja Austin.
Przez całą imprezę nie spuszczałem Alex z oczu, prawie cały czas z nią tańczyłem. Boże jak ona się rusza.
Boru, jak mnie to wzrusza...

Radosną miłość cielesną gramatyki i ortografii podglądała Eumenides, wraz z, litującym się nad zmarzniętymi na kość conversami, Elderem. A kaban rodowy zszedł na śniadanie pokasłując po chopinowsku.




2 komentarze:

Anonimowy pisze...

To jest... Piękne! Sama czytałam opowiadanie tej laski i nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać :)
POZDRAWIAM.

Kaleid pisze...

"Gotowa wyszłam z pod (z pod??? Yyy… ) prysznica"

"Z pod" było poprawne! Do lat trzydziestych dwudziestego wieku. Zagina czasoprzestrzeń! Nawet w gramatyce!

"- Dasz mi swój numer?
Ale że czego? Buta? Indeksu? Legitymacji ZBoWiD?
Jasne, że indeksu! Chciał jej wpisać zaliczenie ze zwiedzania miasta…"

Żeby tylko wpisać...

"- A ja Alex."

[potterhead inside]
- Czesc, jestem James.
- A ja Lily.



Wybaczcie, musiałam to dodać :)